Zalogowany jako: gość

Forum

Wątek: Czy ośrodki uczą samodzielności?

Wróć do listy wątków

1 z 6

Następna

1 z 102: gadaczka

Jak w tmacie. Czy ośrodki na prawdę usamodzielniają, czy takie gadanie jest nad wyrost? Co w różnych grupach wiekowych wychownkowie robią sami? Czy jest czas, żeby każdemu pokazać czynność tyle razy ile jes to konieczne? Obecnie co raz więcej niepełnosprawnych uczy się w masówkach, a ta samodzielność podnoszona jest jako argument za ośrodkami.
Dziękuję użytkownikom portalu Elten Link za możliwość obserwowania środowiska niewidomych. Stanowiło to dla mnie etap wstępny do pracy z niewidomymi na żywo.
07.10.2020 09:17

2 z 102: tomecki

Chyba zależy od ośrodka i czasów. Gdy ja w Laskach byłem czyli od 93 do 2003, różnie z tym bywało tj. orietacja raczej w liceum, jednak później widziało się dzieci w wieku przedszkolnym z kłkami więc ten wiek, w którym uczono podstaw baaardzo się obniżył i dobrze. Jakieś ogarnianie własnej okolicy czyli składanie ubrań, pościel i te sprawy generalnie były, aczkolwiek to trochę też zależało od konkretnego wychowawcy no i płci tj u nas było tego mniej niż u dziewczyn.
Z kuchnią było gorzej, przy najmniej u nas, bo kanapki były gotowe, jednak dzbanek i jakaś herbatka od wyższej podstawówki była do dyspozycji, jednak gdyby kto chciał sobie jakieś jajca czy inna zapikankę ogarnąć to chyba nie bardzo było gdzie. Czasem ktoś organizował jakieś zajęcia w kuchni, jednak nie było to w żaden sposób uporządkowane i trwało od przypadku do przypadku. U dziewczyn ponoć było z tym lepiej.
Najgorsze jednak było to, że nie uczyli nas takiego ogólnego życiowego ogara. Mam na myśli chodzenie za różnymi swoimi sprawami. Przykładowo, gdy powstała szkoła muzyczna to raczej wychowawcy i nauczyciele dość mocno sugerowali kto i na jaki instrument winien zacząć uczęszczać. Bardzo rzadko sami organizowaliśmy cokolwiek. Praktycznie nie było żadnych kółek artystycznych, przedmiotowych, a jeśli nawet to wszystko było organizowane odgórnie. Oczywiście jeśli któryś z nas miał naturalne predyspozycje i chęci to oczywiście jakieś możliwości miał. Powstało kilka zespołów muzycznych, co najmniej jeden z nich częściowo sam sobie załatwił występ po za ośrodkiem, jednak nie było parcia na to, aby takie postawy jakkolwiek kształtować czy szczeglnie promować. To duży problem, ponieważ to właśnie w dorosłym życiu jest cholernie dla nas ważne. Bardzo często odbijamy się od ściany ludzkiej niewiedzy, ignorancji, tumiwisizmu itd. W takich sytuacjach bardzo ważna jest asertywność, a z tym u większości z nas jest chyba średnio. Część niewidomych uczy się tego na własnych błędach samodzielnie, jednak zdecydowanie lepiej byłoby znać podstawy już w ośrodku. Do tego elementy spychologii tj. szkoła twierdzi, że coś tam ma uczyć internat, z kolei wychowawcy zrzucają to albo na szkołę albo w ogóle na rodziców. Jeśli ktoś tam jeździ do domu np. co tydzień to mniejszy problem, bo faktycznie rodzice coś tam mogą ogarnąć, jednak w sytuacjach gdy człowiek jest w internacie od września do czerwca z przerwami na ferie i święta to trochę z tym większa lipa jest. Trudno mi teraz przypomnieć sobie konkretne rzeczy, które były traktowane właśnie w taki sposób, ale na pewno coś było.
Tak po za wszystkim znaczenie również miała liczba słabowidzących wychowanków, bo oni z reguły tę asertywność mieli wiekszą więc teoretycznie można się było od kogo uczyć, po za tym w niektórych przypadkach można było razem wyjść na miasto nawet, gdy niewidomy nie miał papierka, że ogarnia lagę. Teraz może być jeszcze inaczej, bo jest znacznie mniej niewidomych bez sprzężeń. Czytałem w statystykach, że w 2019 roku niewidomych dzieci z papierkiem o potrzebie kształcenia specjalnego było w sumie coś koło 260, ale jeszcze siedem lat temu ta liczba wynosiła odrobinę ponad 400. Mowa tu o braku innych niepełnosprawności. Niestety wszystkie sprzężenia zostały wrzucone do jednego wora więc nie byłem w stanie sprawdzić, ilu niewidomych ma jeszcze dodatkowe niepełnosprawności. W każdym razie jeśli tak bardzo spada liczba dzieci wyłącznie niewidomych to również raczej ma znaczenie jeśli chodzi o naukę samodzielności.

07.10.2020 10:08

3 z 102: tomecki

Tak jeszcze a propos tego trendu odchodzenia od ośrodków to owszem jest tak faktycznie w przypadku większości niepełnosprawności, jednak niewidome dzieci niezbyt chętnie posyła się do masówek i między rokiem 2013 a 2019 jest niewielka róznica, ale raczej zwiększa się procent dzieci w szkołach specjalnych. Sprawdzałem w danych statystycznych więc info dość pewne.

07.10.2020 10:10

4 z 102: papierek

zna się przypadki osób bardzo samodzielnych bez ośrodków, jak i tych po ośrodkach, ciężko tu mówić o regule, ale teoretycznie tym w ośrodkach powinno być łatwiej. Sporo zależy od ośrodka. Na takiej przykładowej koźminskiej, która nie jest nastawiona na niewidomych może być takim trudno. Z drugiej strony laski to ośrodek, gdzie jest najwięcej ze wszystkich ośrodków godzin oriętacji w przestrzeni, co znowu jest ogromny plus.
po co mi sygnatura?
07.10.2020 14:46

5 z 102: papierek

znowu, jak Tomecki pisał, w ośrodkach nie uczą załatwiania swoich spraw, walki o swoje, ani kontaktu z osobami widzącymi, na przykładzie lasek. Nie uczą też pracy właśnie w środowisku osób widzących, takie niuanse, że niewidomi między sobą dużo bardziej szczegółowo opowiadają różne historie, często obrazują sobie rzeczy dźwiękami. Do osób widzących trzeba trochę inaczej. Jak opowiadasz coś dłużej, niż 30 sekund to raczej stracisz uwagę swojego słuchacza. I takich niuansów jest sporo więcej, jak patrzenie na rozmówcę, blindyzmy, utrzymywanie wyprostowanej postawy, głowa itd. W ośrodku, szczególnie wśrud niewidomej większości tego się nie nauczysz.
po co mi sygnatura?
07.10.2020 14:51

6 z 102: Zuzler

TO chyba trzeba mieć jakby w sobie, żeby się nauczyć samodzielności. Do pewnego poziomu ośrodek nauczy, np jedzenie nozęm i widelcem, trafianie w różne miejsca, to, że nie jesteś świętą krową tylko dlatego, że nie widzisz i raczej nie spodziewaj się, że wszyscy będą skakać wokół ciebie i wszędzie prowadzić. Podstawowej samoobsługi w jakimś tam zakresie też raczej się trzeba chwycić, bo któregoś dnia nikt nie zaleje herbaty, trafić z brudnymi talerzami do okienka jednak czasem trzeba, nalać sobie zupy i zjeść ją samodzielnie też prędzej czy później przyjdzie, byle jak, bo byle jak, ale osobiście sklecić kanapkę i posłać sobie łóżko też. Jakiejś mega samodzielności ośrodki nie dadzą, najlepszy dowód, że znam osoby, które tego nie osiągnęły po wielu latach. Myślę, że trzeba mieć poza chęciami jeszcze naturalne predyspozycje, jakąś taką zdolność czy nastawienie przynajmniej, żeby uczyć się na schematach, dociekać jak się coś wykonuje, umieć łączyć kropki. Przykładowo, jeśli dwie osoby dostaną pudełko, którego otwarcie jest nieoczywiste, jedna zacznie je obracać, kręcić, dziubać, próbować podważać itp, czyli po prostu starać poradzić sobie z tym problemem. Druga natomiast obejrzy je, pewnie niezbyt dokładnie i zawoła kogoś innego albo po prostu siądzie z braku pomysłu co by tu jeszcze wykombinować. Dążę do tego, że myślę sobie, żę poza chęcią i umiejętnościami, któe nabywa się gdzieś tam, możę być jeszcze coś w samym człowieku, predyspozycje do tego.

07.10.2020 21:53

7 z 102: gadaczka

Czy wychowawcy bardziej stawiają na samodzielność w młodszych grupach, bo wychowanek jeszcze nie wie, co da niego jest korzystne, czy w starszych, bo w jakimś wieku powinno się potrafić pewne czynności? Może być też odwrotnie, czy ewentualnie bardziej się olewa w młodszym, bo jeszcze czegoś nie trzeba, czy w starszym na zasadzie ja się z nim użerać nie będę?
Dziękuję użytkownikom portalu Elten Link za możliwość obserwowania środowiska niewidomych. Stanowiło to dla mnie etap wstępny do pracy z niewidomymi na żywo.
07.10.2020 22:04

8 z 102: balteam

Hm, od mniejsego mniej, bo jest młodsze, ale to wszędzie tak, w sensie to normalne, że z czasem jesteś coraz bardziej samodzielna, ale może w różnych ośrodkach różnie.
Zapraszam osoby posiadające piesy, lub chcące je posiadać, do dołączenia do grupy o psach przewodnikach.
07.10.2020 22:16

9 z 102: Zuzler

U nas to było tak, że to po prostu zależało od wychowawcy albo tego czy ktoś umówił się, że na tę pannę/tego młodzieńca trzeba zwracać większą uwagę, bo to już woła o pomstę do Nieba co wyrabia. Generalnie i w młodszych, i w starszych grupach zdarzają się wychowawcy, którym się chce i tacy, którzy mają wywalone. Ale w starszych już jednak był większy luz, również pod względem przymykania oka na to i owo. Bywało więc, że Jaś nie nauczył się, bo nie chciał albo nie musiał, a Jan nie umiał, bo wszyscy sądzili, że on to umie albo mieli to w gdzieś.

07.10.2020 22:53

10 z 102: misiek

W Bydgoszczy tylko jedna wychowawczyni z najmłodszej grupy kładła nacisk na naukę samodzielności. Codziennie inna grupka osób z danej grupy miała dyżór w sprzątaniu, nakrywaniu do stołu, znoszeniu naczyń, wynoszeniu śmieci etc. Gdy przechodziłeś do starszej grupy musiałeś umieć podstawowe czynności dnia codziennego i takie dyżóry były ustalane odgórnie, ale już nikt cię raczej niczego nie uczył. Dużym ułatwieniem były tam numery sal i opisy w braillu, przez co mogłeś sam się szybko nauczyć, gdzie dana sala się znajduje. Podstaw oriętacji oczywiście po szkole też przynajmniej mnie uczyła jedna wychowawczyni. Później standardowo oriętacja przestrzenna od 4 podstawówki, ale co rok zmieniał się nauczyciel, a podejścia do tego były różne.
Po co na świecie są białe koty? Po to, by czarni też mogli mieć pecha.
08.10.2020 03:09

11 z 102: tomecki

W laskach bardzo zalezało od wychowawców. Jasne, że generalnie więcej było tego w starszych grupach, jednak chyba w żadnym internacie nie ma jakiejś podstawy programowej czy czegoś podobnego. Od nauki jest szkoła, a internat jest po to aby jeden z drugim odrobił lekcje, zjadł, poszedł spać i nie zabił siebie lub innych. Reszta to już kwestia inwencji i ogólnego zaangazowania konkretnych ludzi. Jedni będą organizować wycieczki, uczyć pomocy, inni zmotywują do jakichś samodzielnych akcji, a jeszcze inni zwyczajnie popilnują żeby wszyscy doczekali w miarę możliwości w jednym kawałku do wyjazdu i wsio.

08.10.2020 11:24

12 z 102: gadaczka

Niektórzy uczyli się w policealkach dla niewidomych. Tam się jeszcze czegoś uczy z samodzielności?
Dziękuję użytkownikom portalu Elten Link za możliwość obserwowania środowiska niewidomych. Stanowiło to dla mnie etap wstępny do pracy z niewidomymi na żywo.
08.10.2020 11:25

13 z 102: misiek

Nie, tylko oriętacja przestrzenna.
-- (gadaczka):
Niektórzy uczyli się w policealkach dla niewidomych. Tam się jeszcze czegoś uczy z samodzielności?

--
Po co na świecie są białe koty? Po to, by czarni też mogli mieć pecha.
08.10.2020 19:47

14 z 102: Zuzler

Gadaczko, może to dziwne pytanie i nie do końca pasuje może w tym wątku, ale mam wrażenie, że możesz zabierać się do sprawy od nie do końca dobrej strony. Zadam Ci więc jedno pytanie i proszę, żebyś spróbowała na nie wyczerpująco odpowiedzieć. Choć nie, w sumie dwa pytania:
jak z Twojej wiedzy już nabytej wynika, jak wygląda typowe popołudnie albo dzień wolny w internacie i kim jest wychowawca?

09.10.2020 23:44

15 z 102: gadaczka

No właśnie Zuzler mam słabą wiedzę na ten temat. Na pewno odrabianie lekcji, jakaś orientacja, szkoła muzyczna, albo sport.No, ale 1. nie wiem jak w starszych grupach, lub policealkach. 2. chyba nie jest tak, że jest godz. 18 i wychowawca wpada do pokoju mówiąc: słuchajcie idziemy uczyć się prać ubrania?
Kim jest wychowawca? Hmmm. piszecie, że to ardzo różnie, więc nie wiem. W teorii powinien być bardzo blisko wychowanków, bo przecież niektórym zastępuje niemal dom rodzinny.
Dziękuję użytkownikom portalu Elten Link za możliwość obserwowania środowiska niewidomych. Stanowiło to dla mnie etap wstępny do pracy z niewidomymi na żywo.
10.10.2020 09:14

16 z 102: misiek

No właśnie, tylko w teorii. Nigdy, przenigdy w internacie nie uczono niewidomych prania ubrań. Nie wiem jak to tam było u widzących, ale starsi generalnie sobie prali jak na to czas i warunki pozwoliły. Były też przypadki, że niektórzy oddawali ciuchy do szkolnej pralni, ale na jakiej zasadzie i w jakim stanie wracały do właściciela to nie mam pojęcia.
-- (gadaczka):
No właśnie Zuzler mam słabą wiedzę na ten temat. Na pewno odrabianie lekcji, jakaś orientacja, szkoła muzyczna, albo sport.No, ale 1. nie wiem jak w starszych grupach, lub policealkach. 2. chyba nie jest tak, że jest godz. 18 i wychowawca wpada do pokoju mówiąc: słuchajcie idziemy uczyć się prać ubrania?
Kim jest wychowawca? Hmmm. piszecie, że to ardzo różnie, więc nie wiem. W teorii powinien być bardzo blisko wychowanków, bo przecież niektórym zastępuje niemal dom rodzinny.

--
Po co na świecie są białe koty? Po to, by czarni też mogli mieć pecha.
10.10.2020 18:17

17 z 102: Zuzler

Zgrubsza popołudnie w internacie wyglądało następująco:
Godzina 14.15 - koniec lekcji i obiad. Niektórzy mają jeszcze więcej zajęć, niemniej jednak pora obiadowa przynajmniej teoretycznie jest właśnie teraz, więc wszyscy idą na stołówkę. Tam, przy wyznaczonym konkretnej grupie stoliku teoretycznie siedzi, ale praktycznie nie zawsze mu/jej się chce to robić wychowawca, u dziewczyn jakimś ciekawym trafem zawsze jednak wychowawczyni. Jeśli w grupie mamy kogoś mocno poniżej normy umysłowej albo niesprawnego fizycznie, jednak raczej wychowawca się zjawia i mu pomaga. Przy okazji sprawdza kto tak naprawdę na obiad przyszedł. Jest to niezła okazja na obserwację dziewczyn, które są podejrzane o anoreksję.
Obiad się kończy. I teraz jeśli chcemy sobie pójść w długą albo na jakieś dalsze zajęcia, trzeba poinformować, w przypadku mniej proludzkich wychowawców spytać o pozwolenie tegoż wychowawcę.
Powiedzmy, że poszliśmy sobie do kolegów na męski internat. Wypada odmeldować ich wychowawcy, że tak się stało, ale w praktyce raczej to nieobowiązkowa część programu, chyba, że ten człowiek ma tendencje do wchodzenia ludziom na pokój i robienia scen o niezapowiedziane wizyty.
Załóżmy jednak, że nasz wychowawca oznajmił, że otóż nie, nigdzie dziś nie powininnaś iść, chyba, że wrócisz na 15.30, bo wtedy mamy grupowe wyjście na Owińska. Cóż, Bywa. Można albo przekonać tę osobę, że "nie no, pani Zosiu, ja nie mogę, bo mamy mnóstwo pracy i musimy to z kolegami poodrabiać" albo jakkolwiek inaczej się wykręcić, albo o wyznaczonej porze wyjść ze wszystkimi. W tym momencie wychowawca staje się opiekunem wycieczki. Do tej pory jednak prawdopodobnie siedział sobie w świetlicy swej grupy, być może rozmawiając z wychowankami, którym chciało się przyjść lub z innymi wychowawcami, którzy na tę chwilę opuścili swoje świetlice.
Świetlica jest to taki pokój przynależny każdej lub prawie każdej grupie. Grupa generalnie to 2 do 4 pokoi kilkuosobowych, zamieszkane przez uczniów. Natomiast w świetlicy teoretycznie i praktycznie często też toczy się życie towarzyskie. Tu siedzi wychowawca, często przy komputerku lub telewizorku, tu doucza ludzi - niekoniecznie swoich podopiecznych - którzy poproszą go o pomoc w matematyce czy innym przedmiocie, w którym akurat on jest dobry. Tu odbywają się rozmaite pogadanki, jeśli wychowawca poczuje chęć, by je przeprowadzać. Również tu produkuje się przykładowo prace plastyczne, jeśli ktoś, najczęściej wychowawca, umyśli, że otóż np "my tym razem powinniśmy zrobić gazetkę/pracę na jakiś konkurs". W tym pomieszczeniu stało zwykle ileś krzeseł, kanapa, stół i szafy z różnościami, ot choćby z materiałami do wyżej wymienionych prac plastycznych.
Rozpisałam się, ale ma to konkretny cel: chodzi o to, że taka świetlica to nie raz było miejsce spotkań, gdzie można sobie przyjść, szukając kogoś, zagadać z kimś innym i z racji, że ona zwykle miała otwarte drzwi, mieć po prostu stały kontakt ze światem, pointegrować się.
No dobra, jedziemy dalej z popołudniem.
Kończy się spacer. Zaczynają się odrabianki. Wszyscy, którzy skończyli gimnazjum winni więc siedzieć w swoich pokojach, no, ewentualnie, jeśli ktoś tak bardzo lubi w świetlicy i uczyć się na kolejny dzień. Wychowawca w tym momencie właśnie nie raz doucza jakiegoś nieuka z grupy swojej lub nawet takiej bardzo odległej, jeśli się zgodzi. Natomiast ci, którzy jeszcze ponadpodstawowej nauki nie rozpoczęli, idą z jakimś, niekonieczni właśnie swoim, do którejś z sal w szkole i tam robią pod jego okiem to samo, co starsi w pokojach, znaczy się odrabiają lekcje. Przynajmniej w teorii. :P
Godzina 18 lub może trochę późniejsza - wychowawca starszej grupy nie raz tylko otwiera drzwi do konkretnego pokoju i mówi: "no, panowie, na kolację". Po czym zamyka drzwi i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku idzie pić kawę z kolegami dalej, a czy ktoś faktycznie na tę kolację pójdzie, to mu zwisa i powiewa. W przypadku większych służbistów, raczej powtórzy się sytuacja z obiadu.
PO kolacji mamy wolny czas. Cóż, czasem oznacza on, że wszyscy mogą robić to, na co tylko mają ochotę w pewnych granicach oczywiście, choć gdzie te granice się znajdują, to już indywidualna sprawa konkretnego wychowawcy. U jednego można było zamknąć sie w pokoju na klucz i, ekhem, zająć sobą w jakimś miłym towarzystwie... No dobra, takiej sytuacji akurat nie widziałam, ale nie wątpię, że jest jak najbardziej realna. U drugiego nie znało się dnia ani godziny, kiedy wpadnie do pokoju i nakrzyczy na kolegę, który wyłożył się na łóżku koleżanki, w samotności, żeby nie było niedomówień. Czasem też, nie za często, żeby była jasność, wychowawca organizował grupowe robienie czegoś tam, np zajęcia w kuchence. Lipne, oj lipne to były zajęcia. Kiedy np przychodziło do robieia kruchych ciastek, to nie było tak, że np Madzia dostawała swój zestaw do przygotowania ich, a Ola inny. Raczej szło się na łatwiznę. Madzia wrzucała wszystko do jednej miski, Ola i Kasia mieszały, a jakaś lepiej widząca Marysia albo po prostu wychowawczyni wstawiała to wszystko do piekarnika i pilnowała. Wspólne naprawdę było tylko jedzenie.
Dodam jeszcze, że oczywiście, mogło być tak, że ta przykładowa Madzia, jeśli nie umiała wstawić prania, pogubiły się jej kolorami skarpetki albo chciała nauczć się myć podłogę, mogła prosić wychowawczynię, żeby w tym pomogła. Bywają też osoby, które tak są zainteresowane wychowankami, że np przejrzą od czasu do czasu szafę i jeśli panuje tam kompletny burdel, każą wszystko układać porządnie, a przy okazji uczą jak się to robi. Ale faktyczne, niepodważalne funkcje wychowawców, z których ktokolwiek ich rzeczywiście rozlicza to sprawdzanie, gdzie wszyscy są, przywoływanie ich w razie potrzeby do porządku, obserwowanie ich zachowania i stanu zdrowia mam wrażenie też. No i oczywiście robienie tak, żeby im się nic nie stało, a to często oznacza po prostu mniej lub bardziej głupie i szkodliwe zakazy i nakazy, np "nikomu nie wolno przebywać w klasie bez opieki". No tylko już widzę kogoś, kto ma czas, chęć albo możliwość pójść i asystować uczniowi, który ćwiczy grę na fortepianie albo innej perkusji. Nie znaczy to, że takie sytuacje są bez wyjścia. Znaczy to, że np kiedy szłam pograć na perkusji, robiłam to często praktycznie nielegalnie. :D

11.10.2020 04:55

18 z 102: gadaczka

Świetny post, który wyjania jak to rzeczywiście jest. Czyli wychowawcy mają prawo zaglądać w prywatne rzeczy np. otwierać szafy z ubraniami/bielizną? U młodszych rozumiem, ale czy praktykowane jest to także u młodzieży?
Dziękuję użytkownikom portalu Elten Link za możliwość obserwowania środowiska niewidomych. Stanowiło to dla mnie etap wstępny do pracy z niewidomymi na żywo.
11.10.2020 09:10

19 z 102: Zuzler

Nie powinni i nie widziałam takiego, który robiłby to, bo jednak przyzwoitość jakaś panuje. Ale na pewno zdarza się, jeśli ubrania się wysypują albo jeśli mamy do czynienia z niedorajdą, która nie jest w stanie się sama przygotować do spania, mycia, na kolejny dzień czy spakować do domu. ALbo po prostu jeśli jakiejś panience się nie chciało samej spakować, wołała panią, bo ona to zrobi lepiej. Czasem zdarzało się, że wychowawcy trzepali pokój, szukając różnych nielegalności, ale to raczej na zasadzie otwarcia szuflad, rzucenia okiem i zamknięcia.

11.10.2020 09:25

20 z 102: Zuzler

U młodzieży ja nie widziałam, ale mogłoby tak być. To znaczy widziałam, ale tylko w wyżej wymienionych przypadkach, nielicznych zresztą.

11.10.2020 09:35

Wróć do listy wątków

1 z 6

Następna

Nawigacja


Copyright (©) 2014-2024, Dawid Pieper