Zalogowany jako: gość

Forum

Wątek: Nauczyciele

Wróć do listy wątków

2 z 2

Poprzednia

21 z 23: Kat

Oj tak, baaaardzo się cieszyłam.
"Nie wolno się bać. Strach zabija duszę. Strach to mała śmierć, a wielkie unicestwienie. Stawię mu czoło. Niech przejdzie po mnie i przeze mnie. A kiedy przejdzie, odwrócę oko swej jaźni na jego drogę. Którędy przeszedł strach, tam nie ma nic. ... Jestem tylko ja." - Litania Bene Gesserit przeciw strachowi ("
03.10.2019 23:55

22 z 23: przemol

To u mnie w podstawówce nauczyciele byli wporządku. W gimnazjum jedynie były problemy z nauczycielem od saksofonu, bo facet na początku nie chciał mnie przyjąć na instrument, więc zatrudniono drugiego gościa, który okazał się jeszcze gorszym typem co skończyło się raz tym, że zasłabłem mu na lekcji. Inni nauczyciele byli wporządku. Na studiach muzycznych w Poznaniu na pierwszym roku studiów gościu od saksofonu jazzowego był tak zrąbany, że totalnie mnie gnoił dopiero od II roku się polepszyło, bo wywalczyłem zmianę wykładowcy. Co najgorsze u tamtego gościa musiałem odbyć praktyki. To był poprostu koszmar. Pamiętam sytuację w jego wykonaniu, gdy miałem już wychodzić z sali, a wiadomo nie znałem tego miejsca a on do jednego kolegi mówi tekst w stylu uwaga cytuję: Bierz go! Oczywiście to go dotyczyło mnie. Na germanistyce wykładowcy niektórzy byli super a niektórzy trochę zwariowani, ale generalnie byli całkiem całkiem.

03.12.2020 16:23

23 z 23: Julitka

Miałam do czynienia w większości z nauczycielami, którzy bądź to zachwycali się "zdolnościami tej niewidomej", bądź naprawdę doceniali mój potencjał. Oba warianty były w efekcie korzystne, bo mało było takich, którzy olewali sprawę i nie uczyli.
Przykładem celnym, choć trudnym do zrozumienia dla ludzi z zewnątrz, jest pewna sytuacja ze szkoły muzycznej:
Pan od chóru poprosił mnie, bym jako jedna z wielu przygotowała swój opis wrażeń i wspomnień związanych ze szkołą muzyczną na jubileusz, zdaje się, czterdziestolecia jej powstania.
Nie wiedziałam, jak takowy opis miałby wyglądać i już w momencie odczytywania tych listów wiedziałam, że trochę się wygłupiłam, bo chcąc docenić szkołę masową, napisałam z perspektywy niewidomej, która ceni sobie otwartość kadry itp itd. Gdy go odczytywano, czułam, jak wszystkie spojrzenia kierują się na mnie.
To wynikało z niedogadania się z nauczycielem.
W jakiś czas potem temat mojej niepełnosprawności wypłynął jakoś bokiem podczas zajęć chóru.
I wtedy ten człowiek powiedział słowa, które pamiętam do dziś: "To Ty postawiłaś się w roli niepełnosprawnej, nie inni. To jest w Twojej głowie. Nikt Ci nie kazał.". Był to mężczyzna, który z zachukanej, przestraszonej i zafascynowanej śpiewem chórzystów dziewczynki w wieku lat 12 zrobił pasjonatkę śpiewu i najlepszą na ówczas chórzystkę. Oczywiście po czasie, gdy słucham własnych nagrań, wiem, że są raczej mierne, ale bardzo doceniam jego wkład.
Na początku jednak ciężko było się dogadać, bo był to człowiek rzeczowy, konkretny, ale o baardzo specyficznym poczuciu humoru, takim błyskotliwym i ironicznym za razem, że na początku tego nie rozumiałam i chciałam rezygnować.
Generalnie mam wrażenie, że nauczyciele niezwiązani wcześniej z niewidomymi wykazywali się większą otwartością i elastycznością w doborze metod i sposobów komunikacji.
Dlatego teraz, gdy szukam jakiegoś nowego instruktora, wybieram spośród takich właśnie niedoświadczonych widzących.
Mam porównanie, bo chodziłam i do ośrodka i do masówki.
Od razu nadmieniam, że wspomnienia z ośrodka są mgliste, ponieważ tam chodziłam do podstawówki. Nauczyciele byli tam naprawdę fajni, konsekwentni, stanowczy i empatyczni (no, prawie wszyscy, ale to jak w życiu), ale schody się zaczęły, gdy z ośrodka miałam odejść - nie potrafili perspektywicznie i obiektywnie ocenić, co dla mnie będzie lepsze i pozwolić mi się rozwijać gdzie indziej, bo to oznaczało utratę drogocennej perły, czyli niewidomej i tylko niewidomej, zdolnej, utalentowanej uczennicy.
Nie chcę się teraz chwalić, tylko opisać to z ich ówczesnej perspektywy.
Tym niemniej na pewno wiele im zawdzięczam.
Ciekawą sytuacją z gimnazjum był moment pójścia wraz z klasą na WF-ie na strzelnicę. Po pierwszych zajęciach, na których siedziałam bez celu, nauczyciel zadecydował, że porozmawia z instruktorem i... od tej pory mogłam w ramach zajęć WF chodzić na strzelectwo dźwiękowe. Trwało to krótko, bo oczywiście skończyły się klubowi pinionżki, ale przeżyłam fantastyczną, choć nurzącą, przygodę ze strzelectwem, której ośrodek po prostu by mi nie zaoferował.
Kiedy była potrzeba i chęć startu w konkursie kuratoryjnym lub olimpiadzie, nigdy nie było problemu.
Przykra sytuacja przydarzyła się w masowym liceum, gdy moja wychowawczyni najpierw powiedziała, że nie pojadę na wycieczkę i nie podała powodu mi, tylko rodzicom (Był zupełnie niezależny od niej, więc w czym problem?), a potem rodzicom zgłaszała uwagi co do mojej postawy i samodzielności, zamiast porozmawiać o tym ze mną.
Mam jednak wrażenie, że się starała i próbowała, choć nie zawsze wychodziło.
Zawsze byłam jej i im wszystkim bardzo wdzięczna, bo ona... uczyła matmy. Niewidomą. Pierwszą i na razie ostatnią w karierze. :)
***Niezależnie od tego, czy zbudujesz swój dom na piasku czy na skale, przyjdzie burza.
04.12.2020 15:53

Wróć do listy wątków

2 z 2

Poprzednia

Nawigacja


Copyright (©) 2014-2024, Dawid Pieper